Pierwszym co zobaczył po otworzeniu oczu było czerwone światło buchające niczym ogień ze wszystkich stron. Przymrużył oczy i zmarszczył brwi próbując choć trochę ogarnąć własne myśli.
Mam na imię Thomas. – stwierdził w myślach, po czym wzdrygnął się widząc jak czerwone światło gaśnie. Usłyszał dziwny dźwięk, który od razu skojarzył mu się z wyciem syreny, i zaczął rozglądać się dookoła w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie 'gdzie jestem?'.
Światło znowu się pojawiło i znowu zgasło, pojawiło i zgasło. I znowu, i znowu, i jeszcze raz. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że wraz z otaczającym go czymś leci do góry. A to coś było bardzo podobne do najzwyklejszej w świecie windy.
O dziwo przebywanie w takim miejscu nie napawało go aż takim strachem jak to, że nie był w stanie przypomnieć sobie żadnego fragmentu, żadnego obrazu, czy też żadnego czegokolwiek, co byłoby związane z nim samym. Z jego życiem.
Niczego co mógłby do siebie dopasować, powiedzieć „tak, to właśnie jest moje, to widziałem, to znam, to czułem.”. Żadnych wspomnień.
Tylko imię, którego był pewien, które jakkolwiek utrzymywało go w przeświadczeniu, że nie powstał teraz, że coś w nim musiało już wcześniej być i starało się pokazać mu, że wciąż jest. I pewien rodzaj wiedzy, tej życiowej, takiej jak dźwięk przypominający syrenę, albo uczucie unoszenia się wraz z podłogą. To było znajome, jednak wciąż zbyt mało konkretne.
Zacisnął zęby, gdy winda zatrzymała się i zaczęła powoli otwierać.
Zmrużył oczy starając się uciec jak najdalej od źródła światła niemiło palącego go w oczy. Zbyt jasno, w porównaniu z ciemnością windy. Czerwone światło nie dorównywało intensywnością słońcu. Wiedział to. I teraz boleśnie odczuwał.
Dopiero po chwili zauważył blondwłosego chłopaka stojącego tuż przez nim z wyciągniętą dłonią. Miał on nie więcej niż 18 lat, był wysoki, ale szczupły. Ciemnowłosy przez chwilę zawahał się czy to aby bezpieczne przyjmować tak o czyjąś dłoń, jednak szybko zagłuszył ostrożny głosik w głowie. Komuś trzeba zaufać. Przynajmniej na próbę.
-Witaj w Strefie, świeżuchu. Jestem Newt. – powiedział blondyn uśmiechając się lekko.
-Thomas. – odparł chwytając jego dłoń.
Rozejrzał się dookoła. Mniej więcej1,5 metra nad nimi stało kilkudziesięciu chłopaków. Młodych. Przekrzykujących się dziwnymi słowami i wciąż się niego gapiących. Nie słuchał ich zbyt uważnie, przekrzykiwali się i nie był w stanie wyłapać niczego konkretnego. Lepiej było poczekać aż Newt wyjaśni wszystko sam. Mniejsze skołowanie.
Mimo tego jeszcze raz spojrzał na otaczających go chłopaków. Od razu był w stanie stwierdzić z pełnym przekonaniem, że żaden nie mógł mieć więcej niż 25 lat. Newt pomógł mu wydostać się z ‘windy’ i dał chwilę, by ciemnowłosy mógł napatrzeć się dookoła.
‘Winda’ w tamtej chwili wydała mu się niesamowicie mała w porównaniu z resztą otoczenia. Widział las, domy, jakieś gospodarstwa i wszystko czego tylko dusza mogła zapragnąć. Nie wątpił, że będzie miał tu co zjeść i co pić, ani, że nie będzie się tu nudził. Jak na zawołanie w jego brzuchu zaczęło burczeć, co spowodowało wybuch śmiechu u blondwłosego kolegi, który odciągnął go od tłumu.
-No, sztamaku, takiego to jeszcze nie mieliśmy.
-To znaczy?
-Większość od razu robi klumpa w gacie, odbiega od wszystkich i płacze po kątach. Jeszcze się nie zdarzyło, żeby ktoś nie zapytał co to za miejsce a już krzyczał do Patelniaka.
-Ta, jestem wyjątkowy. Skoro to już sobie wyjaśniliśmy to spróbuję na chwilę znormalnieć. Zatem co to za miejsce? – wzruszył ramionami.
-To miejsce, w którym stoisz, to, skąd przyfrunąłeś w pudle i to, w którym będziesz jadł nazywamy Strefą. Póki co najważniejsze jest dla ciebie jest to, żeby nigdy, pod żadnym pozorem jej nie opuszczać, zrozumiałeś?
Thomas zmarszczył brwi, ale bez większych oporów pokiwał głową.
-Zrozumiałem. – odparł spokojnie. – Gdzie się kończą granice?
-Tam gdzie właśnie się patrzysz.
-Labirynt. – Thomas stwierdził bez namysłu. Już wcześniej go zauważył, jednak wolał wszystko sobie spokojnie poukładać w głowie. Na razie czerwone sznureczki w jego umyśle zdobiły wszystko dookoła, wiedział, że nie ma szans rozwiązać je wszystkie na raz.
-Dokładnie. – stwierdził Newt. – Masz tam nie wchodzić. To jest nasza pierwsza i najważniejsza zasada. Jedyna, której nie możesz złamać, bo nigdy ci nie odpuścimy. Nikt poza Zwiadowcami nie może tam wejść i nikt poza nimi nigdy nie wyszedł, kilku próbowało, nie polecam. Jeśli chodzi o Pudło, z którego przybyłeś, to niewiele o nim wiemy. Co miesiąc przynosi nam kolejnego Njubi, co tydzień żarcie, ubrania i zaopatrzenie. Nic więcej o nim nie wiemy, więc nie masz co pytać. A co do Strefy – składa się z czterech części: Zielina, Mordownia, Baza i Grzebarzysko. Jutro pozwiedzasz i zaczniesz pracować. Nie ma żarcia dla klumpów, a Twój brzuch aż pała się do pracy.
-Jakbym nie wiedział. – mruknął Thomas. Wolałby najpierw zjeść a później posłuchać o Strefie. – Co jest w labiryncie?
-Coś, co zabije cię szybciej niż zdążysz powiedzieć ‘klump’, Świeżuchu. To twój Pierwszy dzień. Każdy z nas przez to przechodził wychodząc z tej ciemnej puchy. Nie jest i nigdy nie będzie kolorowo, o czym wkrótce się przekonasz. A teraz zmykaj do Patelniaka i napraw tę dziurę w żołądku, ta melodyjka już mogłaby ucichnąć.
-Osobiście wolę ignorować problem zanim on sobie nie odejdzie. – odparł ciemnowłosy uśmiechając się i opuszczając Newta.
-Ciekawie. – stwierdził blondyn. - Twój brzuch chyba nie podda się tak łatwo.
Stali tuż przed drzwiami jakiegoś budynku, więc wywnioskował, że to właśnie tam będzie mógł zjeść.
-Jak już uporasz się z jedzeniem to leć szukać Chucka. Przekimasz się u niego, ogay?
-Ogay? – bardziej zapytał niż stwierdził.
Newt uśmiechnął się lekko i pobiegł w przeciwną stronę zostawiając Thomasa zdanego już tylko na siebie.
Nie wiedział kogo ma szukać i w tamtej chwili nie bardzo go to obchodziło. W głowie miał już tylko obraz świeżego jedzenia, które podsycane było cudownym zapachem dochodzącym z wnętrza budynku.
Wszedł do środka i rozejrzawszy się znalazł miejsce, w którym mógł dostać coś na ząb. Chłopcy dookoła patrzyli na niego jakoś dziwnie, jakby robił coś inaczej niż powinien. Nie bardzo go to obchodziło, każda racjonalna myśl była zagłuszana burczeniem żołądka.
Z talerzem pełnym jedzenia usiadł przy jakimś pustym stole i zabrał się do roboty.
Kilka kęsów później ktoś przysiadł się do niego, mały chłopiec okręconych włosach i roześmianych oczach.
-No, widzę, że jesteś głodny. Jestem Chuck. Byłem Świeżuchem zanim się pojawiłeś.
-Dobrze wiedzieć. – odparł Thomas beznamiętnie. – Jak tu jest?
-Jak przywykniesz to jakoś. – młodszy chłopak wzruszył ramionami. – Nikt nie mówi zbyt wiele, nie wolno nam opuszczać Strefy, jesteśmy tu uwięzieni jak szczury w klatce.
-Myślisz, że to więzienie?
-Może. – Chuck wzruszył ramionami. –Ciekawe co przeskrobałem, skoro tu trafiłem.
Thomas spojrzał na niego spod przymrużonych oczu. Fakt. Chłopak nie mógł mieć więcej jak 13 lat, a nie wyglądał na kryminalistę, chyba, że zbrodnią wartą więzienia byłoby zjedzenie całej czekolady z truskawkowym nadzieniem.
Zmarszczył brwi. Fuj, z nadzieniem truskawkowym? – pomyślał. – Lepsza byłaby po prostu mleczna.
Znowu to uczucie. Wiesz, że coś znasz, wiesz, że jest dobre, jednak za żądne skarby nie możesz sobie przypomnieć żadnego faktu odnośnie tej rzeczy. Jak na przykład jak smakuje mleczna czekolada?
-Powinienem się bać. – stwierdził za to. – Skoro już w takim wieku tu trafiłeś to musiało być coś naprawdę strasznego. Za kilka lat może przez przypadek ukatrupisz nas wszystkich.
Chuck cicho się zaśmiał.
-Będziecie przede mną uciekać do labiryntu.
-Dokładnie. – kiwnął głową. – Nie jestem pewien, czy to bezpieczne spać niedaleko ciebie.
-Cóż, po coś wymazali mi pamięć. – odparł chłopak nieco mniej radośnie.
Thomas zagryzł wargę. Ten mały chłopiec właśnie złamał jego teorię, że pamięć wkrótce wróci. Skoro Chuck był tu już, jak Thomas wnioskował, miesiąc, i nic, to on sam nie mógł liczyć na zbyt wiele. A Newt… Newt wydawał się całkiem pogodzony z życiem tu, jakby to było jego jedyne życie.
Poczuł złość. Jak ktoś śmiał zabrać go z jego życia i pakować tutaj? Jak ktokolwiek śmiał dotykać jego wspomnienia? Jak śmiał mu je odebrać?
Co takiego musiał zrobić, by coś takiego się stało?
Westchnął przeciągle i spojrzał na chłopaka.
-No, jesteś okropnym kryminalistą. Ale jestem zmęczony i jestem w stanie zaryzykować życie. Gdzie mogę spać?
-Odważny jesteś, Smrodasie.
-Hej, hej, nie jestem żadnym Smrodasem.
-Jesteś Njubi, więc Smrodas też. – Chuck wzruszył ramionami. – Chodź, bo będziesz musiał przekimać się u Patelniaka. Nie polecam.
-Szantaż? Oh, widzę, że jesteś w tym mistrzem. – pokręcił głową i ruszył za chłopakiem.
◄▲►
Nawet podobał mu się pomysł pędzenia nocy pod gwiazdami, na czymś co od razu skojarzyło mu się z hamakiem. Było wygodne i przyjemne, Chuck chrapał niedaleko i wydawało mu się, że to wszystko jest tak bardzo znajome, a zarazem tak odległe.
Zmrużył oczy starając się uciec myślami od Strefy, ale ciężko mu było znaleźć inny punkt zaczepienia. Pozostało niebo, niezmienne, nawet tutaj niewyobrażalnie piękne.
Miał w głowie setkę pytań, jednak starał się uciekać od nich jak najdalej. Jutro zacznie się zastanawiać.
Wpatrywał się w nie, aż jego oczy całkiem się nie zamknęły. Aż nie zapragnęły znaleźć się na krótką chwilę w odległym świecie, do którego nikt nieproszony nie powinien mieć wstępu.
Nawet nie zdążył poczuć, kiedy zapadł w sen. Był cichy, delikatny, jakby w ogóle nie miał miejsca.
Tak było, dopóty głośny, wyraźny i znajomy krzyk nie uderzył go z siłą większą niż mógł to sobie wyobrazić. Przeszył jego uszy, głowę i całe ciało, przejął nad nim kontrolę i zmusił do otworzenia oczu. I do niemyślenia.
Zerwał się z miejsca, zaczął rozglądać niespokojnie.
-Lydia?! – krzyknął na całe gardło wciąż nie przestając się rozglądać.
Zaczął biec wciąż patrząc w każdą stronę i nawołując imię. Biegł i biegł aż znalazł się przed murem ogromnym na kilkadziesiąt metrów. Westchnął.
Było ciemno, słońce nie zdążyło jeszcze się obudzić, w przeciwieństwie do niektórych mieszkańców Strefy.
Thomas zagryzł wargę. Wiedział, że nie będą szczęśliwi z powodu przerwanej nocy. Ale mógłby przysiąc, że ją słyszał.
Dopiero po chwili dotarł do niego dość istotny fakt – słyszał krzyk, a nazwał jego właścicielkę po imieniu. Krzyczał imię.
Nim zdążył się jednak odwrócić został mocno popchnięty i upadł z hukiem przed Zachodnie Wrota.
-Co ty sobie myślisz, szczylu, żeby wydzierać tę swoją tłustą mordę o tej godzinie?! – wysoki chłopak stanął nad nim mierząc go ostrym spojrzeniem. Ktoś tu nie lubi być budzony nad ranem.
Thomas na chwilę zamarł. Spojrzał na niego i autentycznie zaczął się bać. Chłopak był dobrze zbudowany, miał jasne włosy i zielone oczy, które aktualnie emanowały tylko i wyłącznie wściekłością
-Lepiej szybko się zdecyduj, czy chcesz tu zostać i siedzieć cicho, czy wylecieć na spotkanie z Buldożercami, bo ci pomogę, rozumiesz? Jeszcze jeden taki wałek i komuś poleje się farba z pyska. Rozumiesz co do ciebie mówię, Njubi?
Zanim zdążył odpowiedzieć chłopak odwrócił się i zaczął oddalać, dopiero wtedy Thomas zobaczył, że stali za nim Newt i jakiś ciemnoskóry chłopak.
-Co ty wyprawiasz, Tommy? – Newt wydawał się być niemalże znudzony. – Eh, dobra, to twój pierwszy dzień, pogadamy o tym rano. Dasz radę usnąć bez wydzierania paszczy?
Thomas zacisnął usta.
-Kto to był? Ten chłopak?
-Gally. – odpowiedział Newt – Lepiej nie wchodź mu w drogę, bo dobrze na tym nie wyjdziesz. A teraz idź już spać.
-Co tam jest? – zapytał jeszcze patrząc na mury.
-Labirynt. – Newt westchnął głęboko. – Każdego ranka wrota się otwierają, a o zachodzie słońca zamykają. To są zachodnie.
-Newt. – Thomas spojrzał na niego poważnie. – Wiesz kim jest Lydia?
-Kto? – blondyn zmarszczył brwi, po czym ziewnął zasłaniając usta ręką. – Chyba cierpisz na niedobór snu, Świeżuchu. Rozejrzyj się po Strefie. Tu nie ma kobiet.
Ciemnowłosy zmarszczył brwi.
-Może już wariuję, ale… - pokręcił głową. – Zresztą, masz rację. Wracam do łóżka.
-Ogay. Tym razem pozwól żeby inni obudzili ciebie.
-Podobno sen sprzyja piękności. Na pewno będą jutro wyglądać jak kupa klumpu.- stwierdził podnosząc się z ziemi.
Ruszył w stronę swojego miejsca do spania, gdzie ‘obudzeni’ starali się powrócić w ramiona snu nie zwracając na niego większej uwagi. Chuck już spał.
Thomas położył się na swoim miejscu i zamknął oczy. Po raz kolejny spróbował zapaść w sen, jednak tym razem nie było to takie proste.
Zmrużył oczy starając się uciec myślami od Strefy, ale ciężko mu było znaleźć inny punkt zaczepienia. Pozostało niebo, niezmienne, nawet tutaj niewyobrażalnie piękne.
Miał w głowie setkę pytań, jednak starał się uciekać od nich jak najdalej. Jutro zacznie się zastanawiać.
Wpatrywał się w nie, aż jego oczy całkiem się nie zamknęły. Aż nie zapragnęły znaleźć się na krótką chwilę w odległym świecie, do którego nikt nieproszony nie powinien mieć wstępu.
Nawet nie zdążył poczuć, kiedy zapadł w sen. Był cichy, delikatny, jakby w ogóle nie miał miejsca.
Tak było, dopóty głośny, wyraźny i znajomy krzyk nie uderzył go z siłą większą niż mógł to sobie wyobrazić. Przeszył jego uszy, głowę i całe ciało, przejął nad nim kontrolę i zmusił do otworzenia oczu. I do niemyślenia.
Zerwał się z miejsca, zaczął rozglądać niespokojnie.
-Lydia?! – krzyknął na całe gardło wciąż nie przestając się rozglądać.
Zaczął biec wciąż patrząc w każdą stronę i nawołując imię. Biegł i biegł aż znalazł się przed murem ogromnym na kilkadziesiąt metrów. Westchnął.
Było ciemno, słońce nie zdążyło jeszcze się obudzić, w przeciwieństwie do niektórych mieszkańców Strefy.
Thomas zagryzł wargę. Wiedział, że nie będą szczęśliwi z powodu przerwanej nocy. Ale mógłby przysiąc, że ją słyszał.
Dopiero po chwili dotarł do niego dość istotny fakt – słyszał krzyk, a nazwał jego właścicielkę po imieniu. Krzyczał imię.
Nim zdążył się jednak odwrócić został mocno popchnięty i upadł z hukiem przed Zachodnie Wrota.
-Co ty sobie myślisz, szczylu, żeby wydzierać tę swoją tłustą mordę o tej godzinie?! – wysoki chłopak stanął nad nim mierząc go ostrym spojrzeniem. Ktoś tu nie lubi być budzony nad ranem.
Thomas na chwilę zamarł. Spojrzał na niego i autentycznie zaczął się bać. Chłopak był dobrze zbudowany, miał jasne włosy i zielone oczy, które aktualnie emanowały tylko i wyłącznie wściekłością
-Lepiej szybko się zdecyduj, czy chcesz tu zostać i siedzieć cicho, czy wylecieć na spotkanie z Buldożercami, bo ci pomogę, rozumiesz? Jeszcze jeden taki wałek i komuś poleje się farba z pyska. Rozumiesz co do ciebie mówię, Njubi?
Zanim zdążył odpowiedzieć chłopak odwrócił się i zaczął oddalać, dopiero wtedy Thomas zobaczył, że stali za nim Newt i jakiś ciemnoskóry chłopak.
-Co ty wyprawiasz, Tommy? – Newt wydawał się być niemalże znudzony. – Eh, dobra, to twój pierwszy dzień, pogadamy o tym rano. Dasz radę usnąć bez wydzierania paszczy?
Thomas zacisnął usta.
-Kto to był? Ten chłopak?
-Gally. – odpowiedział Newt – Lepiej nie wchodź mu w drogę, bo dobrze na tym nie wyjdziesz. A teraz idź już spać.
-Co tam jest? – zapytał jeszcze patrząc na mury.
-Labirynt. – Newt westchnął głęboko. – Każdego ranka wrota się otwierają, a o zachodzie słońca zamykają. To są zachodnie.
-Newt. – Thomas spojrzał na niego poważnie. – Wiesz kim jest Lydia?
-Kto? – blondyn zmarszczył brwi, po czym ziewnął zasłaniając usta ręką. – Chyba cierpisz na niedobór snu, Świeżuchu. Rozejrzyj się po Strefie. Tu nie ma kobiet.
Ciemnowłosy zmarszczył brwi.
-Może już wariuję, ale… - pokręcił głową. – Zresztą, masz rację. Wracam do łóżka.
-Ogay. Tym razem pozwól żeby inni obudzili ciebie.
-Podobno sen sprzyja piękności. Na pewno będą jutro wyglądać jak kupa klumpu.- stwierdził podnosząc się z ziemi.
Ruszył w stronę swojego miejsca do spania, gdzie ‘obudzeni’ starali się powrócić w ramiona snu nie zwracając na niego większej uwagi. Chuck już spał.
Thomas położył się na swoim miejscu i zamknął oczy. Po raz kolejny spróbował zapaść w sen, jednak tym razem nie było to takie proste.